KLUB MIŁOŚNIKÓW AUSTRALII I OCEANII w Bydgoszczy  

Dwudziestopięciolecie pracy twórczej Bogumiły Żongołłowicz

Drukuj
(0 głosów, średnia ocena 0 na 5)
Niedawno minęło ćwierć wieku od debiutu literackiego Bogumiły Żongołłowicz zamieszkałej w Melbourne. Z tej okazji redakcja portalu Melbourne.pl poprosiła pisarkę o udzielenie odpowiedzi na kilka pytań.
Bogumiła Żongołłowicz

Bogumiła Żongołłowicz

Redakcja: Debiutowała pani wierszami. Jak się stało, że zaczęła pani pisać poezję? Nie można powiedzić, że czasy PRL-u nastrajały lirycznie.

Bogumiła Żongołłowicz: Miłość pod żadną szerokością geograficzną nie zważa na zawirowania dziejowe. Ja po prostu byłam zakochana. I chciałam "wykrzyczeć" swoje uczucie, zwłaszcza, gdy zostałam z nim sama. Moje pierwsze wiersze ukazały się w "Konturach" - tygodniowym dodatku "Głosu Pomorza" - 28 maja 1983 roku. W rok później Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne "Pobrzeże" w Słupsku wydało tomik "Lato w Surrey". Pod względem edytorskim wypadł fatalnie. Czyjeś niedopatrzenie przesądziło o innym formacie niż pierwotnie zakładano. Drukarska gilotyna okaleczyła grafiki Andrzeja Szulca, nawiasem mówiąc - za ciężkie do delikatnych strof - i wyszła książeczka, którą nie ma co się chwalić, choć wiele utworów oparło się, na szczęście, czasowi.

R: Czy te "zawirowania" miały już jakiś związek z antypodami?

BŻ: Dopiero z czasem, gdy mój podmiot liryczny, a obecnie mąż, wyemigrował do Australii.

W Paryżu

W Paryżu

R.: A kiedy pani do niego dołączyła?

BŻ: Po prawie dziewięciu latach rozłąki. Pobraliśmy się w Melbourne.

R.: Jak wpadła pani na pomysł dokumentowania życiorysów Polaków, którzy przybyli do Australii po drugiej wojnie światowej?

BŻ: Poznałam kilka osób z powojennej emigracji, do której zaliczał się mój teść. Nazwisko mjr. Janusza Żongołłowicza utorowało mi drogę. Wprawdzie dość wcześnie wycofał się z życia zorganizowanej Polonii, uczestniczył jednak w I Zjeździe Rady Naczelnej Organizacji Polskich w Australii, który odbył się w styczniu 1951 roku w Sydney, gdzie wybrano go na jednego z wiceprezesów. Dostał się również na strony książek Andrzeja Chciuka. W opowiadaniu "Smutny uśmiech" występuje jako Tężyłowicz, a w duologii emigranckiej pod swoim prawdziwym nazwiskiem. Nie poznałam teścia. Zmarł przed moim przyjazdem. Poznałam natomiast ludzi, którzy go pamiętali, między innymi Lecha Paszkowskiego i Barbarę Schenkel. Lech Paszkowski jest autorem monumentalnej pracy, wręcz podręcznika przedwojennej Polonii australijskiej, zatytułowanej "Polacy w Australii i Oceanii 1970-1940". Postanowiłam kontynuować podjęte przez niego badania. O tym, że w pierwszej kolejności powinnam pisać o Andrzeju Chciuku i Kabarecie Literacko-Satyrycznym "Wesoła Kookaburra" zdecydowała za mnie Basia Schenkel przy kawie w nieistniejącej już kawiarni "Diana" przy Flinders Line. Polacy zwali ją Polish Line, a to z tego względu, że kiedyś mieściło się przy tej ulicy kilka polskich, nazwijmy to, biznesów. Oprócz wspomnianej kawiarni Józefa Cyglera, co to Kiepurę znał i często wspominał, mieściło się również przy tej ulicy polskie biuro podróży "Contal" i redakcja "Tygodnika Polskiego". Niedawno zmarły redaktor Jerzy Grot-Kwaśniewski dał mi zarobić pierwsze czterdzieści dolarów w tym kraju. Józef Cygler wymienił czek na gotówkę, której część zostawiłam w jego lokalu.

W Paryżu

W Paryżu

R. Ale redakcji "Tygodnika Polskiego" nie powierzono pani na dłużej...

BŻ: Grot-Kwaśniewski często powtarzał, że za późno pojawiłam się w tym kraju. Przyjechałam, gdy on odchodził na zasłużoną emeryturę i osoba nowego redaktora była już przesądzona.

R: Powróćmy do literatury. Najpierw ukazała się biografia Andrzeja Chciuka, później monografia "Wesołej Kookaburry". Dlaczego w takiej właśnie kolejności?

BŻ: W przypadku Andrzeja Chciuka chciałam, aby książka o nim ukazała się w 30 rocznicę śmierci pisarza, co mi się z małym poślizgiem udało. Biografia powstała na czas, ale Wydawnictwo Literackie musiało pozyskać na jej wydanie fundusze. Z monografią "Wesołej Kookaburry" trafiłam w dziesiątkę. Promocja - z udziałem żyjących członków kabaretu - odbyła się dokładnie w 50 rocznicę jego powstania. I nawet konferansjer, Tadeusz Leżoń, był ten sam.

R: W obu tych książkach niepodzielnie króluje Chciuk. W kolejnej "O pół globu od domu" także. Nie ma pani dość Chciuka?

BŻ: Chyba napisałam już wszystko, co na jego temat chciałam napisać, choć czytelnicy domagają się drugiego wydania biografii, która ukazała się w 1999 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego w Krakowie. Jeśli do tego dojdzie, będę musiała wprowadzić poprawki i uzupełnienia. Od czasu wydania książki "Andrzej Chciuk. Pisarz z antypodów" minęło prawie 10 lat, podczas których natrafiłam na nowe materiały. Może nadmienię, że kiedy zaczęłam pisać tę książkę, miałam za sobą zaledwie cztery lata emigracyjnego doświadczenia. To bardzo mało, jak na pracę o kimś, kto z rejestrowania życia Polaków w Australii uczynił pisarską misję.

Przy szufladach z materiałami do książki 'Polacy w Australii po 1939 roku'

Przy szufladach z materiałami do książki
'Polacy w Australii po 1939 roku'

R: Które swoje dokonania literackie ceni pani najbardziej?

BŻ: Myślę, że taka książka dopiero powstaje. Rzecz o Zbigniewie Jasińskim ("Rudym") - poecie Powstania Warszawskiego, który zmarł w Bermagui w 1984 roku.

R: To wszystko sprawy polonijne. A poezja? Nie została zarzucona?

BŻ: Poezja pisze się pomimo. Jest ze mną zawsze, zwłaszcza w stanach zwątpienia. Nie wymaga badań, a przynosi ukojenie duszy.

R: Ostatni tomik "Śmierci nie moje" ma zaskakujący tytuł, biorąc pod uwagę, że pierwszy zawierał przede wszystkim erotyki.

BŻ: Z wiekiem przychodzi czas na pytania o sens życia i o siłę śmierci. I o tym są wiersze zawarte w tym zbiorze. W najbliższym czasie wyjdzie kolejny, zatytułowany "Śmierci mi bliskie".

W domu w Melbourne

W domu w Melbourne

R: Nieżyjący już poeta z emigracyjnego Londynu, Mieczysław Paszkiewicz, porównał pani utwory do utworów księdza Twardowskiego. Uznał, iż dostarczają podobnego wzruszenia. To wielkie wyróżnie.

BŻ: I za takie je też uważam.

R: Nie tylko pani pisze, także redaguje książki.

BŻ: Trafiają do moich rąk materiały, które aż proszą się o światło dzienne. Nie można ich pozostawiać w szufladach, w których przeleżały wystarczająco długo. To przecież część polskiego dorobku kulturowego na antypodach.

R: Od wielu lat gromadzi pani materiały do książki "Polacy w Australii po 1939 roku". Kiedy się ta książka ukaże?

Pierwszy tomik poezji wydany w roku 1984

Pierwszy tomik poezji wydany w roku 1984

BŻ: Najprawdopodobniej za 3-4 lata. To ogromne przedsięwzięcie. Dotyczy sześćdziesięciotysięcznej grupy, która przybyła tu podczas drugiej wojny światowej i w pierwszych latach powojennych. Wyłuskałam z tej masy 100 osób, którym zamierzam poświęcić osobne rozdziały. Są wśród nich m.in. architekt Tadeusz Andrzejaczek, ks. Konrad Trzeciak - założyciel "Tygodnika Katolickiego", redaktor Jerzy Grot-Kwaśniewski, działaczka polonijna Barbara Schenkel, satyryk Andrzej Gawroński i profesor Jerzy Zubrzycki - "ojciec australijskiej polityki wielokulturowości".

R: Jaka będzie pani zdaniem przyszłość Polonii w Australii?

BŻ: Polonii, w obecnym tego słowa rozumieniu, nie będzie. Polacy, chodzi mi o najnowszych emigrantów, już dziś prawie "rozpłynęli się" w australijskiej rzeczywistości. Za kilkadziesiąt lat nie będziemy się niczym wyróżniać z tutejszej zbitki wieloetnicznej. Będzie wedle słów lansowanej przez media piosenki Bruce'a Woodleya: "I am/ we are Australian". Polskość znajdzie się na drugim, by nie powiedzieć, dalekim, planie.

R: Dziękuję za rozmowę i proszę przyjąć serdecznie gratulacje od redakcji "Melbourne.pl".

BŻ: Cieszę się, że Melbourne.pl zwróciło uwagę na ten mój jubileusz.

Przedruk: melbourne.pl
fot. (c) Bogdan Piskozub i Irena Szcześniak